zaprzyjaznione fora                    

forum teczowe nutki   •                 
forum anarchy squad   •                 
forum unimatrix squad   •                 
forum serwera unimatrix   •                 
the foto borg collective   •                 
 
Index Rejestracja FAQ Użytkownicy Grupy Nasza strona  
 

Historia cd



Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Strona 2 z 2
Idź do strony Poprzedni  1, 2

Kabushi
Szarru-kin


Administrator
::: 6193 :::
STEAM_0:0:11060447
wiek: 40
2021.01.02 Jakub z Geaty czyli rzecz o upadku Konstantynopola (29 maja 1453)

Leży tu przede mną książką zatytułowana Historia antysemityzmu w latach 1945 – 1993, bardzo ciekawa, ale nie dająca w zasadzie żadnych szans na polemikę. Myślę, że należałoby ją dedykować tym wszystkim żartownisiom, którzy szydzą ze spiskowych teorii. Oto można w niej znaleźć taki fragment:

Aby zrozumieć taktykę Austrii tuż po zakończeniu II wojny światowej, należy uwzględnić rozgrywki polityczne w skali międzynarodowej, w wyniku których Austria jako taka, uniknęła jakiejkolwiek kary. Już w listopadzie 1943, Deklaracja Moskiewska, uwalniała Austrię jako państwo, które miało być uważane za neutrale, od wszelkiej odpowiedzialności za zbrodnie, popełnione przez Trzecią Rzeszę. Dzięki temu socjalista Karl Brenner, który był prawą ręką Otto Bauera, żydowskiego przywódcy jego partii, mógł utworzyć rząd tymczasowy, a w grudniu tego samego roku, został wybrany prezydentem nowo powstałego państwa. A przecież on także był zwolennikiem Trzeciej Rzeszy zaraz po tym, jak nastąpił Anschluss…

To wszystko jest oczywiście prawda, ale wykluczająca pewne istotne okoliczności. Do roku 1951 Austria była pod okupacją radziecką, Deklaracja Moskiewska była deklaracją, jak sama nazwa wskazuje, wymuszoną przez Stalina, a zaraz po tym, jak nastąpił Anschluss nikt nie miał pojęcia co to jest holocaust. Okay, potem to pojęcie już wszyscy mieli i nie ma ich co usprawiedliwiać. Można pomyśleć, że tak właśnie czynię, ale to nie prawda, umieściłem ten fragment, żeby wskazać na dwie kwestie. Pierwsza: jeszcze nie słyszałem, żeby ktokolwiek oskarżył ZSRR o antysemityzm, nawet po sprawie moskiewskich lekarzy. Druga: w oskarżeniach o antysemityzm tak zwane okoliczności nie grają roli. Nie mają znaczenia po prostu. Austria miała podzielić los demoludów, a wtedy nikt by jej o antysemityzm nie oskarżał. Stało się jednak inaczej i grupa lewicowych, żydowskich historyków, bez jednego mrugnięcia okiem takie oskarżenia formułuje, mając przy tym świadomość, że w polityce po wojnie, byt taki jak Austria, nie znaczył zupełnie nic. Pomijam już postać Krajskiego, którego pamiętam z telewizji, socjalistycznego premiera, żydowskiego pochodzenia, o którym komunistyczny telewizor mówił przynajmniej co drugi dzień. Na tyle często, bym ja, dziecko przecież, zapamiętał jego nazwisko. No, ale nie o Austrii i nie o antysemityzmie jest dzisiejszy tekst. Pomyślałem, że napiszę go, żeby wskazać jak dziwnie interpretowana jest historia, w której pojawiają się postaci wpływowych Żydów. Informacje, które tu umieszczę są dostępne w powszechnie kolportowanych publikacjach, wydanych bynajmniej nie przez antysemitów, ale nakładem oficyn uniwersyteckich z Wielkiej Brytanii, których nikt też o antysemityzm podejrzewał nie będzie.

Steven Runciman :: LINK :: w swojej książce o upadku Konstantynopola, o Jakubie z Gaety :: LINK :: :: LINK :: napisał raz tylko. A pisał o wszystkim; o kolonii aragońskiej w Konstantynopolu, o rycerzu z Kastylii, który towarzyszył ostatniemu cesarzowi, o niedoli Greków w zdobytym mieście, o dwuznacznej postawie Wenecjan i dwuznacznej postawie papieża. O Jakubie z Gaety napisał raz. Nazwał go żydowskim lekarzem sułtana Mehmetaa II. Pomyślałem, że w zasadzie ja także w tym tekście powinienem raz jeden tylko wymienić nazwisko Jakuba, no ale już zrobiłem skuchę, bo wymieniłem je dwukrotnie. No, ale postaram się więcej go nie powtarzać, choć uczciwie mówię, że jest on solidnie opisany w oksfordzkich publikacjach.

Zacznijmy od tego jak sułtan Mehmet doszedł do władzy, był przecież trzecim synem Murada II, a do tego stosunkowo mało rozgarniętym. Pretendentem do tronu był najstarszy – Ahmet, ale ulubieńcem ojca był średni syn Alladin. W dużym skrócie wypadki wyglądały tak: Ahmet umiera nagle bez przyczyny, a sprawa wygląda tak, jakby to ojciec otruł go, po to, żeby legalnie utorować drogę do tronu ulubieńcowi. Takie postępowanie, z moralnego punktu widzenia jest naganne, ale naganne jest też z praktycznego, politycznego punktu widzenia. Nie można dawać złego przykładu, jeśli się jest sułtanem i kochającym ojcem. Zły przykład bowiem przyciąga naśladowców, którzy także mają swoich ulubieńców. A nie dość, że przyciąga, to jeszcze uwalnia ich od odpowiedzialności. Zupełnie tak samo, jak to było z tym Związkiem Radzieckim i antysemityzmem.

Wkrótce umarł także Alladin, a o jego otrucie oskarżono Mehmeta, choć przecież był dzieckiem. Nikt jednak nie wyciągnął z tego żadnych konsekwencji i Mehmet został sułtanem. Miał jeszcze jednego brata, młodszego i jego również kazał zabić. Utopiono go w kąpieli.

Zanim przejdę do rzeczy najważniejszych w tej historii czyli do zdobycia Konstantynopola, wskazać chcę na jedną jeszcze dziwną okoliczność. Oto w wielkiej dwutomowej historii Wenecji napisanej przez Johna Juliusa Norwicha, nie ma słowa o tym, jaką politykę prowadziła Wenecja w roku 1444. Nasza rodzima tradycja piśmiennicza, wywodząca się wprost z radzieckiego antysemityzmu, wskazuje że głównym winowajcą klęski pod Warną był nuncjusz Cesarini no i papież, który uwolnił króla od przysięgi złożonej w czasie negocjacji z Turkami po zwycięskiej kampanii letniej roku 1444. Wenecjanie są winni trochę, albowiem, jak mówią słowa harcerskiej piosenki wycofali swoją flotę. Ta zaś miała blokować Bosfor i Dardanele, nie dopuszczając do przerzucenia wojsk z Anatolii na europejski brzeg. Poważna operacja, przygotowana szybko, z dużym rozmachem i jednak nie wykonana. Dlaczego? O tym można już od jakiegoś czasu przeczytać w wikipedii – bo Turcy przekupili Wenecjan. To jest duża rzecz – przekupić Wenecjan, jeszcze większa niż ta cała operacja. Czym ich przekupili tego nikt nie mówi, ale sądzę, że potrzebne było ze sześć ton złota, albo jakiś solidny straszak na dożę. Nie podejmuję się odgadnąć jak było naprawdę. Zajmę się formułą Turcy przekupili. Ona jest ciekawa, albowiem w roku 1444 sułtan Murad II powrócił do władzy, którą wcześniej oddał swojemu małoletniemu synowi, dwunastoletniemu Mehmetowi, późniejszemu zdobywcy Konstantynopola. Oddał władzę dziecku, bez wyraźnej przyczyny, a Wenecjanie, papież i król Węgier i Polski postanowili to wykorzystać, bo przecież dziecko się nie obroni…Zastanawiam się, kto wymyślił tę pułapkę, bo kto w nią wpadł, wszyscy wiemy. Rozejm letni roku 1444 dawał Węgrom taką przewagę, że w zasadzie oddalał niebezpieczeństwo zajęcia Konstantynopola na zawsze. Można było się wręcz pokusić o zajęcie go i przyłączenie do korony św. Stefana w następnej dekadzie, kiedy król Władysław byłby trochę bardziej dojrzały. No, ale stało się inaczej. Pojawiła się tak zwana okazja, którą tak zwany świat chrześcijański, postanowił wykorzystać. Jak się sprawy potoczyły wszyscy wiemy. Sułtan Murad II wrócił na chwilę do władzy, pokonał Węgrów, a potem dyskretnie zszedł z tego świata, pozostawiając państwo ciągle nieletniemu Mehmetowi, człowiekowi o którego deficytach i ograniczeniach piszą wszyscy autorzy, wskazując na to, że sułtan nie był empatyczny. Oczywiście, że nie był, a ZSRR uwolnił antysemicką Austrię z odpowiedzialności za zbrodnie Niemców już w roku 1943.

Wracajmy do sułtana. Przepowiednia mówiła, że on właśnie zajmie Konstantynopol. No i ten młody człowiek, zabrał się za realizację przepowiedni z niesłychanym zapałem. Zgromadził 80 tysięczną armię, rozbudował flotę, nabrał kredytów, a wszystko to pomiędzy 13 a 21 rokiem swojego życia, kiedy to był już gotowy do akcji. Jak pamiętamy Zachód nie pomógł upadającemu cesarstwu, ale wykonał kilka ruchów, które mogły wskazać na to, że ma dobre chęci. Z Wenecji wypłynęła nawet flota, która jednak zatrzymała się na Chios w oczekiwaniu na jakieś wieści. Samo oblężenie przebiegało bardzo dynamicznie, ale nie rokowało za dobrze. Wielkie mury broniły dostępu do miasta, a szczupła załoga walczyła dzielnie, szczególnie ci Aragończycy dawali wielkie dowody odwagi i poświęcenia. Miasta bronili też Wenecjanie i Genueńczycy. Dwudziestojednoletni sułtan nie miał w zasadzie pomysłu na kontynuowanie oblężenia, ale zarządził w końcu generalny szturm na mury. Ten szturm skończyłby się tak samo, jak wszystkie inne, ale okazało się, że w murze, nieopodal pałacu Blachernae jest furtka, której jeden z obrońców zapomniał zamknąć. No i sami rozumiecie…a prawie się udało…

Kiedy myślimy furtka, wydaje nam się, że to takie drzwiczki z drutu. No, ale przecież nie mogło tak być. Furtka to tunel w grubym murze, zamykany z jednej strony ciężkimi drzwiami z brązowej blachy, a z drugiej pewnie czymś jeszcze poważniejszym. Żeby pozostawić ją otwartą, nie wystarczy był roztargnionym. Trzeba mieć sporą dozę złej woli, albo wykonywać czyjeś zlecenie.

Po wszystkim Wenecjanie, którzy – jak mówią słowa harcerskiej piosenki – po raz drugi w ciągu dekady – wycofali swoją flotę, wystraszyli się nie na żarty. Okazało się bowiem, że sułtan nie zamierza wcale maszerować na Węgry, ale zamierza uderzyć na Italię. Co było wreszcie zrozumiałe, jeśli brać pod uwagę doktrynalne aspekty polityki tureckiej. I dość łatwe do przewidzenia. Jakoś jednak nikomu w Wenecji nie przyszło do głowy.

Cóż takiego zrobili Wenecjanie po tym, jak Turcy zajęli stolicę Bizancjum? No dobra, przegrałem, muszę wymienić to nazwisko. Otóż oni się skontaktowali z Jakubem z Gaety, osobistym lekarzem sułtana, który przybył do stolicy imperium Edirne z Wenecji właśnie i poprosili Jakuba, żeby Mehmeta otruł. On zaś im odpowiedział, że zobaczy co da się zrobić, ale ponieważ był lojalny wobec swojego pana, nie spełnił prośby Wenecjan. Doża był rozczarowany i chyba nawet wystosował jakieś pismo do Jakuba, coś w sensie nie tak się umawialiśmy ty Żydu. Ten jednak pozostał głuchy na te pretensje. Sułtan Mehmet Zdobywca panował trzydzieści lat i został w końcu otruty, w obozie wojskowym na Rodos, ale było to już w chwili kiedy jego syn Bajazyt mógł przejąć władzę. Zmienił on nieco priorytety swojej polityki, a to oznacza, że musiał wziąć jakieś pieniądze od Wenecjan. Nie zdecydował się jednak na usunięcie Jakuba ze swojego otoczenia, na to był za cienki. Poprosił go tylko grzecznie, żeby przeszedł na islam. Jakub, człowiek już mocno posunięty w latach, zgodził się, ale postawił warunek, żeby tego nie rozgłaszać.

Jeśli myślicie, że ta historia kończy się w tym miejscu, mylicie się niestety. Sułtan Bajazyt miał brata, Cema, którego powinien według tradycji zapoczątkowanej przez swojego dziadka Murada II, zamordować. No, a on go wypuścił. Cem zaś schronił się na dworze papieskim w Rzymie. Na stolicy Piotrowej zasiadał wówczas papież Aleksander IV Borgia, Hiszpan.

Musimy teraz, powołując się na te oksfordzkie wydawnictwa, przypomnieć skąd wyrastała żydowska sztuka medyczna, gdzie były jej korzenie. Otóż w Hiszpanii właśnie, to stamtąd uczeni lekarze, a ci co wydają książki w Oksfordzie twierdzą, że nie tylko lekarze, ale też truciciele, wyjeżdżali do Italii i tam oddawali różne usługi ludziom poważnym i wpływowym, takim jak doża wenecki. No, a potem jechali dalej, do Turcji. I nie było w nich lęku, ani wahań, albowiem czuli się wszędzie jak u siebie, ich niezwykłe umiejętności i wiedza dawały im tę pewność.

Sekwencja zdarzeń jest więc następująca: nieodpowiedzialny, młody król Węgier łamie słowo dane sułtanowi i uderza na jego posiadłości. Ponosi klęskę, co uzależnia obronę Konstantynopola od decyzji i posunięć Wenecjan i Genueńczyków. Pada Konstantynopol, a przerażona Italia widzi, że sułtan nie każe armii maszerować na Węgry, ale uderza wprost na Rodos, która to wyspa jest furtką w murze chrześcijaństwa. Joannici, całe szczęście mają wiadomo gdzie decyzje Wenecjan, sułtana, a nawet samego papieża, Rodos więc udaje się na razie ocalić. Potem zaś na tronie w Rzymie zasiadają Borgiowie. Taki układ zdarzeń wyjaśnia, w mojej, być może błędnej ocenie, aktywność iberyjskich posłańców na krańcach wschodnich chrześcijańskiego świata, a także bohaterstwo aragońskich marynarzy i kastylijskich rycerzy broniących Konstantynopola.

______________________________________________________________

2021.03.09 Św. Jan Kapistran – u źródeł historycznego ekumenizmu cz.1 :: LINK ::



"Dziś zacznę od końca, czyli od odsłonięcia jednego z objawów, czegoś, co nazwałem „historycznym ekumenizmem”. Oto mamy Jan Kapistrana - katolickiego świętego, bohaterskiego kaznodzieję broniącego chrześcijańskiego świata przed husycką herezją i islamskim potopem. Historiografia żydowska (Graetz, Bałaban) określa go mianem „bicza bożego”, „inkwizytora” i widzi w nim głównego sprawcę kaźni dolnośląskich Żydów. Nie wiem jak jest opisywany przez badaczy tureckich, ale wydaje mi się, że ci powinni go postrzegać jako katolickiego fanatyka, który siłą wiary ducha powstrzymał muzułmański pochód na Europę, bowiem ogniem swojego zawierzenia tak rozpalił obrońców Belgradu, że ci skazywani na pożarcie zapaleńcy, pokonali najeźdźców i przesunęli dobrze nam znane wydarzenia spod Mohacza i upadek Węgier o całe 70 lat.

Jak widzimy, Jan Kapistran był pod względem religijnym postacią mało ekumeniczną, zwalczającą i husycką „reformację”, i Żydów, i Turków. Nic dziwnego, że jego postać spotyka się od ponad stu lat z dość solidarnym milczeniem historyków. Badanie działalności takiego charyzmatyka to stąpanie po naukowym polu minowym. Każda bowiem związana z nim teza może być wykorzystana do postawienia zarzutów o stronniczość, czy nierzetelność. Po co się więc na ta takie detonacje narażać. Lepiej pozostawić katolickiego świętego w spokoju i wydać go na pastwę dwubiegunowych narracji, w których raz jest wielkim bohaterem wojującego chrześcijaństwa, a raz żądnym krwi inkwizytorem.

Pewnym przełomem w badaniach, mogłoby być dotarcie do źródeł. Światełkiem zwiastującym przełom, zdawał się tym być projekt wydania korespondencji Jana Kapistrana z polskimi adresatami. Jednak, o czym pisał już Coryllus, efekty tej naukowej inicjatywy zostały opublikowane w homeopatycznym nakładzie i w dodatku po angielsku. Opis tego naukowego przedsięwzięcia jest bardzo zwięzły. Dowiadujemy się z niego o tym, że Jan był „charyzmatycznym kaznodzieją” zaproszonym do Polski przez biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego. Niestety poza ogólnym określeniem ram czasowych pobytu, o celach misji, twórcy projektu piszą mało, ogólnikowo i delikatnie wskazując ton historycznej narracji:

„Kapistran przebywał w Krakowie, głosząc kazania, prowadząc działania inkwizycyjne, (…) a także uczestnicząc w ważnych wydarzeniach życia politycznego”.

Polscy naukowcy dodają również, że jak dotychczas „24 listy Kapistarna zostały wydane w różnych edycjach źródłowych, większość w „Annales minorum” Lucasa Waddinga, które nie spełniają wymogów współczesnego edytorstwa”.

Na szczęście zasadami współczesnego edytorstwa nie przejmował się Wincenty Fitzgerald i dość obficie w swym dziele o św. Janie Kapistranie, przytaczał fakty z korespondencji kaznodziei przytaczane przez Waddinga. Bardzo obficie i zjadliwie pisał o postaci duchownego także Heinrich Graetz w swej „Historii Żydów". Cóż, z braku laku, czyli innych źródeł, zestawię więc dwie wiekowe narracje i na tych starych i nie spełniających wielu współczesnych wymogów opisach, oprę swą dzisiejszą opowieść. Zacznijmy od bogatej charakterystyki, którą pozostawił nam o Janie Kapistranie, Graetz. Oto kilka cytatów z trzytomowego wydania reprintowego KAW 1990 (oryginalnie tom siódmy) – pisownia nieco uwspółcześniona:

„Ten zakonnik o wynędzniałej postaci i brzydkiego charakteru, posiadał ujmujący organ mowy i wielką siłę woli, co mu zapewniało wpływ nie tylko na ciemne tłumy, ale i na wyższe klasy ludności; umiał on je wzruszać, pociągać, zapalać, przerażać, zachęcać do zbożnego życia i do czynów okrutnych”. (Graetz t.3, s.52)
„Najfatalniej odbił się wpływ Capistrana na Żydach śląskich. Tutaj w całej pełni zasłużył na miano „bicza Hebrajczyków”, jak go nazywali wielbiciele. (…) Na zaproszenie biskupa wrocławskiego Piotra Nowaka, który nie mógł dać sobie rady z swojem duchowieństwem, przybył Capistrano do stolicy śląskiej. (…) Bardziej atoli niż podniesienie stanu moralnego duchowieństwa leżało Capistranowi na sercu wytępienie husytów, których nie brakło w tej dobie na Śląsku, oraz dręczenie Żydów. Wzniecony jego kazaniami szalony fanatyzm Wrocławian spotęgowała jeszcze następująca pogłoska."


Niejaki Mejer, jeden z najbogatszych Żydów w Wrocławiu, posiadacz licznych rewersów mieszczan i zubożałego rycerstwa, kupiwszy rzekomo od chłopa hostię, pokłuł ją, zbezcześcił i cząstki jej rozesłał ku podobnejże profanacji gminie lignickiej, świdnickiej i innym. Nie trzeba chyba dodawać, że poraniona hostia krwawiła. Ta niedorzeczna bajka doszła do uszu rajców i znalazła wiarę bezwzględną. Natychmiast wszystkich Żydów wrocławskich wtrącono do więzienia, nałożono sekwestr na cały ich dobytek i – o co insenizatorom najbardziej chodziło – skonfiskowano wierzycielom rewersa, wynoszące blisko 25,000 złotych guldenów węgierskich (1453) (…)

Dalej (pisze Graetz) Kapistran kazał wziąć Żydów na tortury „i sam udzielał oprawcom wskazówek”:

„Podsądni przyznali się na mękach do znieważenia hostii i dali świadectwo zdziałanym przez nią cudom. W trakcie tego procesu puszczono w obieg bezczelne kłamstwo. Pewna chrzczona Żydówka zeznała, jakoby Żydzi wrocławscy już przed obecnym wypadkiem spalili byli hostię, a kiedy indziej znów, wykradłszy i utuczywszy chłopca chrześcijańskiego, wpakowali go do beczki, nabitej wewnątrz ostremi gwoździami, i póty ją toczyli, aż dzieciak wyzionął ducha, poczem krwią jego obesłali innych Żydów śląskich. Nadomiar znaleziono szczątki zamordowanego dziecka. Wina Żydów zdała się być dowiedzioną”. (Graetz t.3, s.55-56)

Widzimy, że wchodzimy w takie rejony emocjonalnej narracji, od której każdy w miarę rozgarnięty naukowiec, będzie czmychał, niczym większość żywych stworzeń na widok skunksa i będzie preferował bezpieczne ekumeniczne milczenie. Nielicznymi wyjątkami będą badacze dedykujący swe badania profesorowi Geremkowi, o których być może w kolejnej części opowieści o Kapistranie, będzie mi dane wspomnieć.

Warto dodać, że większość obcojęzycznych wikipedycznych wpisów o świętym Janie Kapistranie, kwalifikuje go jako krwiożerczego inkwizytora. O dziwo polska Wiki, traktuje go do dziś nieco niespójnie. Efekty działalności tego strasznego kaznodziei opisywane są następująco:

„W czerwcu tego roku podburzył wrocławskich mieszczan do pogromu Żydów w wyniku którego ponad 40 osób spalono na stosie na Placu Solnym. Pozostali zostali wygnani z miasta, a ich majątki skonfiskowano. Żydom zarzucał zbezczeszczenie Eucharystii. Podobna sytuacja miała miejsce w Świdnicy gdzie spalono 10 mężczyzn i 7 kobiet. Jednak te informacje nie mają oparcia w źródłach historycznych. Według historyka T. Gałuszki w polskim internecie nie ma ani jednego obiektywnego artykułu na ten temat”.

Dodam, że w internecie nie ma również słowa na temat innej prowokacji, o której na szczęście nie zapomniał napisać Wincenty Fitzgerald. Uczynił to na podstawie korespondencji Jana Kapistrana opublikowanej przez Lucasa Waddinga. Zanim przejdziemy do opisu owych niezwykłych wydarzeń, posłuchajmy co na temat cudów dokonywanych przez Kapistarna pisał Graetz:

„u Capistrana czarodziejska władza nad umysłami tkwiła nie tyle w porywającej wymowie, ile w modulacji głosu i niewzruszonej wierze w gusła. Sam był mocno przekonany, że krwią z nosa swego mistrza Bernardyna z Sieny i jego kapturem potrafi uzdrawiać chorych, wskrzeszać umarłych i działać cuda wszelkiego rodzaju, a tłum zabobonny nie tylko wierzył w jego moc cudotwórczą, lecz powiększał ją jeszcze i przesadzał”. (Graetz t.3, s.52)

Zupełnie inaczej o dziesiątkach cudownych ozdrowień pisze Fitzgerald, powołując się na pisemne świadectwa Krzysztofa z Varese (s.81) i Mikołaja z Fara (s.85). Ten drugi opisuje aż 23 cudowne ozdrowienia, w tym jedno szczególnie głośne, gdy święty podniósł z łoża śmiertelnej choroby 17-letnie dziewczę.

Inny jednak fragment książki autorstwa Fitzgeralda, opisuje wydarzenie mroczne, w którym święty Jan Kapistran nie zamierzał skorzystać ze swoich cudownych mocy, co jednocześnie nie oznacza, że wokół niego nie działy się różne cuda i cudeńka:

„We Wrocławiu, stolicy Śląska, przebywał Kapistran od 13 lutego do końca sierpnia 1453 r. W żadnem z miast niemieckich nie zabawił równie długo. W krótkim bardzo już czasie pozyskał nasz Święty miłość, cześć i przywiązanie Wrocławian, wśród których pamięć jego przechowywała się jeszcze przez długie wieki. Musiał tam jednak walczyć z przesądami żydów i husytów. Oto zdarzenie jakie nam Wadding o tych ostatnich przytacza. Kilku husytów zmówiło się pomiędzy sobą i, pragnąc ośmieszyć Świętego i czynione przezeń cuda w oczach ludu, na taki wpadli pomysł. Stawili się przed Świętym, twierdząc, że są katolikami, i z udanym płaczem i lamentem zaczęli go błagać, aby wskrzesił z martwych jednego z ich przyjaciół. Przynieśli nawet ze sobą zwłoki nieboszczyka, złożone już w trumnie. W trumnie tej jednakże, zamiast zwłok zmarłego, leżał jeden z tych bezbożników, zdrów i żywy. Tłumy ludu zgromadziły się wokoło w oczekiwaniu cudu. Święty jednak z surowym wyrazem oblicza zwrócił się do błagających i donośnym głosem zawołał: „Niechajże pozostanie wśród zmarłych na wieki”, poczem się oddalił. Na to powstaje śmiech i mniemani żałobnicy zaczynają w głos szydzić z Kapistrana. „Patrzajcie ludzie - wołają do obecnych – jaki to święty i pobożny człowiek! Ucieka od nas, gdyż nie potrafi przywrócić do życia umarłego. Ale oto przekonacie się, - ciągną dalej, - iż my posiadamy w pośród siebie świątobliwszych ludzi od niego. Oto – dodają, zwracając się od jednego z towarzyszy – ty wskrześ naszego umarłego.”
Na te słowa zabiera głos ów towarzysz i woła donośnie: „Piotrze rozkazuję ci, wstań!” Cisza zaległa zupełna. Nikt na jego głos nie odpowiada. Zbliża się tedy ów człowiek do leżącego na marach i dodaje szeptem: „Wstawajże. Cóż ty wyrabiasz? Nadszedł czas powstania z martwych.” Nie ma odpowiedzi. Otwierają wieko trumny i z najwyższem przerażeniem i zgrozą widzą, iż towarzysz ich nie żyje”.
Straszna to była nauka, nie pozostała jednakże bezowocną. Wielu husytów nawróciło się, przedewszystkiem zaś nawrócili się wspólnicy nieszczęsnej ofiary. Ludzie ci okazali prawdziwą skruchę i ostrą czynili pokutę, a gdy zostali katolikami, pospieszyli się wysłać dwóch z pomiędzy siebie do Rzymu, aby tam złożyć żywe świadectwo prawdzie”. (W.Fitzgerald s.98-100).

Mamy więc jednostkę, która musiała stawić czoła zupełnie niezwykłym wydarzeniom, w których aktywną rolę odgrywają nie tylko Żydzi, lecz także husyci. Może nas nieco dziwić, dlaczego reformatorzy katolicyzmu organizowali tak wyszukane prowokacje. Na szczęście mamy "Historię Żydów" nieocenionego Graetza, który nie stroni od wyjaśniania pewnych ówczesnych politycznych niuansów i aliansów:

„Z nawróconych (Żydów austriackich) nie miał Kościół pociechy. Większa ich część skwapliwie korzystała z każdej okazji, aby się wynieść z kraju cichaczem i wrócić na judaizm. Udawali się do Czech, w których dzięki schizmie husyckiej zapanowała większa tolerancja, lub na północ do Polski i na południe do Włoch” (Graetz t.3, s.32)

„Był to dla Żydów niemieckich czas gorączkowego napięcia. Znaleźli się w takim położeniu, że musieli prosić Boga o zwycięstwo husytów”. (Graetz t.3, s.33)

Jak się domyślamy, prośby do Boga były najprawdopodobniej tylko jednym ze środków, z którego korzystał ten wydawałoby się nieco egzotyczny sojusz. Kto wie, czy w związku z "cudownym uśmierceniem" husyckiego prowokatora nie spróbowano po cichu i ostatecznie uciszyć także Kapistrana. W niektórych bowiem internetowych biografiach odnajdziemy wiadomość, że charyzmatycznego kaznodzieję próbowano dwukrotnie otruć. Niestety nie udało mi się odnaleźć informacji ani o datach, ani innych okolicznościach tych zdarzeń. Pewnym natomiast jest, że tuż po misji wrocławskiej, Kapistran dotarł do Polski i to tutaj miały miejsce kolejne odsłony wielkiej politycznej rozgrywki toczonej między 1453 a 1456 rokiem. Była to partia pełna niezwykłych zwrotów akcji i wielkich historycznych przetasowań. Upadł wszak Konstantynopol, a potęga muzułmańska wspierana przez niespodziewanych sojuszników i dziwne sploty wydarzeń, ruszyła na podbój chrześcijańskiej Europy. Na drodze tej potęgi tak na dobrą sprawę stanął jeden niemłody już i "wynędzniałej postaci" człowiek - Jan Kapistran.

A tu na zakończenie jeszcze jeden przejaw współczesnego ekumenizmu:


Raz jescze sięgnę po opis z wikipedii, bo sam nie byłbym w stanie tego wydumać:



"Iglica stanęła na placu w 1996. Została zaprojektowana przez wrocławskiego rzeźbiarza Adama Wyspiańskiego – poza nazwiskiem projektanta pomnika, brak jednak dedykacyjnego napisu. Wykonana z granitu w formie stojącego na schodkowym podeście falowanego obelisku, przypominającego kształtem płomień, nawiązuje do średniowiecznego zdarzenia – oskarżenia grupy Żydów o szkodzenie chrześcijanom i spalenia ich w tym miejscu na stosie. Według innej wersji jest to nawiązanie do wydarzeń z XV wieku, kiedy to pod wpływem płomiennych kazań franciszkanina Jana Kapistrana ówcześni wrocławscy mieszczanie znosili ze swych mieszkań meble, odzież i inne przedmioty uznane za zbyt wystawne i palili je m.in. na placu Solnym"...

______________________________________________________________

2021.03.12 Czy strażnicy bocznych furt pomogli Polsce zdobyć lokalny Konstantynopol? :: LINK ::





"Kontynuując opowieść o świętym Janie Kapistranie warto zwrócić uwagę na rok, w którym w całym „starym świecie” dzieją się rzeczy nad zwyczaj doniosłe i choć bliskie sobie chronologicznie, to na tyle odległe geograficznie, że nikt o zdrowych zmysłach, ich w żaden sposób ze sobą nie łączy. 2 maja 1453 we Wrocławiu na polecenie władz miasta uwięziono Żydów i zarekwirowano ich majątki. Raptem cztery tygodnie po zatrzaśnięciu drzwi dolnośląskich lochów, ktoś nie dopatrzył zamknięcia pewnej bocznej furty, czego spektakularnym efektem stało się zajęcie 29 maja 1453 roku przez wojska Imperium Osmańskiego Konstantynopola. W sposób bardzo malowniczy opisał ten dziejowy moment Coryllus :: LINK :: , więc podeprę się tu cytatem z jego wpisu:

„Kiedy myślimy furtka, wydaje nam się, że to takie drzwiczki z drutu. No, ale przecież nie mogło tak być. Furtka to tunel w grubym murze, zamykany z jednej strony ciężkimi drzwiami z brązowej blachy, a z drugiej pewnie czymś jeszcze poważniejszym. Żeby pozostawić ją otwartą, nie wystarczy był roztargnionym. Trzeba mieć sporą dozę złej woli, albo wykonywać czyjeś zlecenie. (…)
Cóż takiego zrobili Wenecjanie po tym, jak Turcy zajęli stolicę Bizancjum? No dobra, przegrałem, muszę wymienić to nazwisko. Otóż oni się skontaktowali z Jakubem z Gaety, osobistym lekarzem sułtana, który przybył do stolicy imperium Edirne z Wenecji właśnie i poprosili Jakuba, żeby Mehmeta otruł. On zaś im odpowiedział, że zobaczy co da się zrobić, ale ponieważ był lojalny wobec swojego pana, nie spełnił prośby Wenecjan. Doża był rozczarowany i chyba nawet wystosował jakieś pismo do Jakuba, coś w sensie nie tak się umawialiśmy ty Żydu. Ten jednak pozostał głuchy na te pretensje”."


O powodach uszczerbków jakubowego aparatu słuchu moglibyśmy się rozwodzić długo ale ja po raz kolejny proponuję sięgnąć do „Historii Żydów” Graetza, który chyba dość dobrze ten niedosłuch wytłumaczył, a nawet połączył z europejskimi niesprawiedliwościami spadającymi na naród wybrany:

„Zdaje się to być niemal sprawą Opatrzności, że wobec coraz bardziej rosnącej liczby i gwałtowności prześladowań Żydów w Europie powstało nowe państwo tureckie, które nieszczęśliwym ofiarom otworzyło gościnnie przytułek. Gdy w trzy dni po mordach i pożogach, którymi nawiedził Konstantynopol, sułtan Mohammed II kazał ogłosić, aby wszyscy ukrywający się lub zbiegli mieszkańcy bez obawy wracali do swych domów i posiadłości, wspomniał także życzliwie o Żydach. Pozwolił im osiadać w Konstantynopolu i innych miastach swego państwa i dał im osobne place pod budowę domów mieszkalnych, synagog i uczelni” (Graetz t.3, s.60).

Jak widzimy otwarcie bocznej furty Konstantynopola nie dla wszystkich było dziejową klęską. Dla niektórych zdaje się „sprawą Opatrzności” i swoistym memento dla państw i władców, którzy nie potrafili rozpoznać błogosławieństw płynących z niezakłóconej działalności diaspory w swoich królestwach. Przyznam, że o negocjowaniu ceny za otwarcie bocznej furty do stolicy Bizancjum Graetz nie pisze nic, lecz w zamian raczy nas duża partią tekstu o takowych negocjacjach w Polsce. Nabrały one przyśpieszenia w roku 1447, gdy już od kilku lat większość władców Europy, wykazywała się nietolerancją i antysemityzmem. W owych rozgrywkach (o czym już pisałem) dużą rolę odgrywali niestrudzeni i wielce wojowniczy krzewiciele zreformowanej wiary – husyci, a z ich nieortodoksyjnych prowokacji korzystali Żydzi ze Śląska. Ale wracajmy do Polski. Oto w 1447 roku w Poznaniu wybuchł pożar, który strawił nie tylko część miasta, lecz także pewien ważny dokument:

„W onej pożodze zginął też list nadawczy , udzielony przed wiekiem Żydom przez Kazimierza wielkiego. Wskutek tego wypadku wysłańcy licznych gmin żydowskich w Polsce udali się do króla Kazimierza (Jagiellończyka) z żalami na utratę tak ważnego dla nich dokumentu i z prośbą o odnowienie go według istniejących odpisów i o zatwierdzenie w ogólności wszystkich praw starodawnych. Kazimierz bez wahania uczynił zadość ich prośbie i aby także Żydzi polscy mogli pod jego berłem żyć spokojnie i szczęśliwie, nadał im takie przywileje, jakich nie posiadali w żadnem z państw europejskich (w Krakowie, 14 sierpnia 1447). Król ten nie chciał być parobkiem Kościoła i trzymał duchowieństwo w tak surowych karbach, że z właściwą sobie arogancją utyskiwało na jego okrucieństwo i zdzierstwo”. (Graetz t.3, s.56-57).

Tu możemy się trochę zadumać nad faktem, dlaczego ów król „zdzierca” nie postanowił skorzystać z drogi, którą podążali inni władcy i położyć ręki na majątkach Żydów. Może padały jakieś obietnice dotyczące otwarcia bocznej furtki. Tyle, że na razie nie wiemy do jakich kuszących bogactw miałyby być to wrota. Ten cytat z Graetza zawiera też pewną chronologiczną nieścisłość. Oto w dedykowanym profesorowi Geremkowi tekście p.t. „Zmowa śląskich Żydów” znajdującym się w zbiorze "Źródło. Teksty o kluturze średniowiecza ofrarowane Bronisławowi Geremkowi", Hanna Zaremska datuje nadanie żydowskich przywilejów zupełnie odmiennie:



„Król przychylił się do prośby z ociąganiem, bo dopiero 13 sierpnia 1453 r. Pomyślne dla Żydów zakończenie pierwszego etapu tej w ostatecznym rozrachunku przegranej walki zbiegło się w czasie z wrocławskim procesem. Ratyfikacja wywołała w kraju burze protestów”.

Pani Hanna Zaremska kończąc opis wrocławskich procesów o profanacje hostii i ewentualnego inkwizytorskiego udziału Jana Kapistrana podaje i porządkuje wiele intrygujących faktów, ale niczego nie przesądza i na zakończenie pisze:

„Nigdy nie znamy i nie będziemy znać całej prawdy. Przyczyna takiego stanu rzeczy leży nie tylko w specyfice przekazów, ale także w naturze zjawiska jakim jest spisek. Nie ma spisku bez tajemnic. Tajemnice nie do końca wyjaśnione, podobnie jak wspomnienie krzywdy, pamięć przechowuje ze szczególna pieczołowitością”. (Źródło. Teksty o kulturze średniowiecza… s. 161-162)

Prawda, że takie bardzo niejednoznaczne zakończenie. Prawie tak niejednoznaczne jak symbolika wrocławskiej iglicy.

A skoro na powrót znaleźliśmy się we Wrocławiu, to wyjaśnijmy, co się w nim w sierpniu 1453 roku działo. Otóż do stolicy Śląska zjechał Jan Długosz, którego głównym celem było ściągnięcie Kapistrana do Polski. Misję tę zlecił naszemu kronikarzowi Kardynał Oleśnicki, który z królem Kazimierzem potrafił się nie zgadzać w sprawach nie dość, że wielu, to jeszcze bardzo zasadniczych. Kapistarn zbierał się już w drogę do Krakowa, ale wyjazd odwlekło nieoczekiwane zdarzenie:

„Nagle jednak dzięki nieprzewidzianym z góry okolicznościom, zmuszony był pozostać we Wrocławiu aż do końca sierpnia. Sprawa ta nie była obojętna Polakom. Szło o zjazd przedstawicieli Kazimierza (…), króla Polski, z przedstawicielami małoletniego Władysława Pogrobowca, króla węgierskiego, przyczem obradować miano nad zamierzonym związkiem małżeńskim Kazimierza z Elżbietą, siostrą Władysławową. Miejscem spotkania i narad obopólnych miał być właśnie Wrocław, na doradcę zaś i rozjemcę powołano naszego Świętego. Chętnie zgodził się na to Kapistran, gdyż spokój i dobro obu królestw leżało mu bardzo na sercu. Toteż załatwiono wkrótce sprawę całą stron obu, ku wielkiej uciesze Wrocławian. Zanim wysłańcy polscy i węgierscy wyruszyli w powrotną drogę, pożegnał ich Święty kazaniem, zaczynającym się od słów: „Oto dzień zesłany wam od Boga. Radujmy się tedy i bądźmy weseli”. (Fitzgerald, s.103).

Przyda się tu krótkie wyjaśnienie. Władysław Pogrobowiec – nominalnie król Czech, Węgier i Chorwacji miał w roku 1453 ledwie 13 lat. W jego imieniu władzę sprawowali wiecznie ze sobą skonfliktowani regenci. Elżbieta zwana Rakuszanką, a później „matką królów”, była już zaręczona z księciem Rzeszy. We Wrocławiu zdarzył się więc mały cud. Pewne ośrodki decyzyjne musiały dojść do wniosku, że po zajęciu Konstantynopola muzułmańskie ostrze skieruje się na Europę. Nawet gdyby Turcy chcieli zdobywać Włochy, to ich droga musiała wieść przez ląd, czyli Węgry, bowiem masowe przeprawy morskie były wówczas bardzo drogie, a i lista chętnych chcących zarobić armatorów, spadła po upadku Bizancjum w okolice absolutnego zera. Mariaż jednoczący domy Jagiellonów i Habsburgów wydawał się wyjściem idealnym, który zdawał się łączyć rozproszone dotąd siły chrześcijaństwa. Powodu prawdziwej radości Wrocławian możemy się jedynie domyślać. Może zdali sobie oni sprawę z tego, że rozpalone w pierwszej połowie lipca 1453 roku stosy i wypędzenie Żydów ze Śląska, będzie im długo pamiętane, a na miejsce bezpiecznego planowania i rozpamiętywania męczeństwa wyrastał przecież Konstantynopol.

Kapistran pojawił się w Krakowie 28 sierpnia 1453 roku i był uroczyście witany przez króla i kardynała. Wysłał raport do papieża w sprawie przywilejów żydowskich wydanych przez Kazimierza, głosił kazania na ryku. Świadectwa mówią o wielu uzdrowionych przez niego chorych i ponad stu powołaniach do zakonu franciszkanów. Jednak pojawiły się także problemy. Do tych mniejszych należało zamieszanie dotyczące królewskiego ślubu z Elżbietą. Wywiązał się spór między kardynałem Oleśnickim, a arcybiskupem gnieźnieńskim, o to kto ma prowadzić ceremonię. Kapistran podzielił celebrę i mniejszy problem zniknął. Pojawił się jednak większy, któremu kaznodzieja poradzić nie mógł. Wybuchła wojna z Zakonem Krzyżackim, która stawała w poprzek zamierzeniom zakonnika:

„Martwiło go niewymownie, iż książęta chrześcijańscy walczą pomiędzy sobą w chwili, gdy zawisło nad Europą niebezpieczeństwo dostania się pod jarzmo tureckie. Zaledwie bowiem rok upłynął, jak Turcy zdobyli Konstantynopol, i nikt jeszcze obliczyć nie potrafił, co za następstwa i co za klęski stąd wynikną.

Dlatego też wydało się Kapistranowi, iż jego obowiązkiem jest powstrzymać króla polskiego od chwycenia za oręż (…).

Pomimo, że Kapistran tak gorącym był przeciwnikiem wojny pruskiej, znaleźli się ludzie zazdrośni o wpływy Świętego na dworze królewskim, którzy nie zawahali się rozsiewać po kraju wieści, jakoby on to właśnie pchał króla do wojny. Plotki te dużo po świecie narobiły hałasu, skoro Kapistram musiał pisać do Ojca świętego dla oczyszczenia się z oszczerstwa. W liście tym oświadcza, iż rozsiewane o nim wieści są wprost przeciwnymi prawdzie”. (Fitzgerald s. 106-107).

Fitzgerald pisze, że nie wie „skąd podobne bajki powstać mogły i kto by je w świat puszczał”. Być może odpowiedzi należy szukać w eseju wspomnianej tu już Hanny Zaremskiej, która przytacza list rabina z Wiener Neustad dotyczący alarmistycznej korespondencji kahału krakowskiego do żydowskiego synodu w Bingen (s.160). Żydzi krakowscy zwracali się z prośbą o radę i pomoc z powodu pojawienia się „księdza”.

Rabin pisał: „nie było nigdy takiej potrzeby jedności i wspólnego działania jak „teraz, kiedy ksiądz uderzył w tych, co są pod władzą króla”.

Parafrazując dużo bardziej współczesne zawołanie można by rzec: „Kahałariusze wszystkich krajów, łączcie się!”.

No dobrze , ktoś zapyta. A gdzie tu ten lokalny Konstantynopol, który Polska miałaby zdobyć.
Aby ten koncept objaśnić musimy poznać pewną postać. Chodzi o Piotra Bażyńskiego w obcojęzycznych notkach encyklopedycznych zwanym Hansem von Baysen - przywódcę Stanów Pruskich. Posługiwał się on dość dziwacznym herbem:




............................................
Nie Mar 14, 2021 2:04 pm


•  Administracja
•  Adults only
•  BORG Member
•  Cytrynka18
•  Moderatorzy
•  UnimatriX Squad
Odpowiedz z cytatem

Zobacz profil autoraWyślij prywatną wiadomośćWyślij email


Kabushi
Szarru-kin


Administrator
::: 6193 :::
STEAM_0:0:11060447
wiek: 40
2021.03.14 O zdobyciu polskiego Konstantynopola, czyli porażki i triumfy charyzmatyka (Św. Jan Kapistan cz.3) :: LINK ::

"Gdyby krótko podsumować dwa poprzednie wpisy, to powinniśmy mieć przed oczami nieco egzotyczny śląski sojusz diaspory z husytami i niezwykłe przywileje, którymi obdarzył Żydów po zdobyciu Konstantynopola młody i pozostający pod opieką żydowskiego lekarza sułtan Mehmed II.

Drugi ciekawy fakt, który powinien nam dawać do myślenia, to pośpiech z jakim król Kazimierz Jagiellończyk potwierdził przywileje żydowskie. Uczynił to tuż przed przyjazdem do Polski Jana Kapistrana. 27-letni polski władca nie czekał na przyjazd kaznodziei, który negocjował jego ślub, z którym miały się wiązać pewne zobowiązania, a może nawet sojusze. Ktoś na króla naciskał i musiał mu oferować coś bardzo istotnego, jeśli władca postanowił podjąć tak szybką i niepopularną decyzję.

Mejer Bałaban w "Historii Żydów w Krakowie i na Kazimierzu" (t 1. S.46) podaje, że reprezentacje sześciu wielkopolskich kahałów, czyniły usilne zabiegi w kancelarii królewskiej, by potwierdzić nadane jeszcze przez Kazimierza Wielkiego przywileje. W przypisie dotyczącym owych starych gwarancji Bałaban pisze:

„Kwestia autentyczności tych przywilejów, która stanowi przedmiot sporu wśród uczonych tu nie należy”.

Cóż, skoro Bałaban nie chce dyskutować o autentyczności tych przywilejów, to musimy to uszanować.

Co zatem ciekawego i godnego uwagi Bałabana, można w jego dziele znaleźć? Mnie na przykład frapowała kwestia, czy zupełnym przypadkiem wokół młodego króla, tak jak wokół wspomnianego tu wcześniej sułtana, nie kręcił się jakiś żydowski medyk. Otóż okazuje się, że chyba się kręcił, na dodatek był "uczony" i potrafił „wtajemniczać w arkana” języka hebrajskiego, a szczególnie „w tajniki mistyki w nim złożone”. Bałaban (bardzo chaotycznie) pisze o nim tymi słowy:

„I oto znalazł się taki Żyd, a był nim „ulubieniec króla Kazimierza Jagiellończyka”, który brał udział w dyskusjach naukowych, toczących się wartko w gabinecie królewskim i obecności monarchy.

Lekarze. Nie wiemy kim był ów Zul. Czy w istocie się tak nazywał, czy jest to skorumpowane czy zlatynizowane imię żydowskie? A może jest on identyczny z którymś ze znanych nam bankierów żydowskich owego czasu czy też jednym z nadwornych lekarzy? Bo jedni i drudzy mieli łatwy dostęp do dworu, a nawet wywierali pewien wpływ na władcę i jego otoczenie”. (Bałaban, t. 1, s.81)

Odnośnie imienia Zul, u Bałabana pojawia się ciekawy przypis kierujący do dzieła Szujskiego „Odrodzenie i reformacja w Polsce”:

„Niestety nie podał Szujski źródła, z którego czerpał tę wiadomość. Hipoteza Schippera, jakoby Zul równało się Srul, a Srul miałby być Izrael, ojciec Mojżesza Isserlesa nie ma żadnej podstawy”.

Niezły Srul, chciałoby się rzec... - ulubieniec królewski - nie wiadomo kto bardziej, bankier czy lekarz, mający do tego łatwy dostęp i wpływ na władzę. No i ta nieśmiała próba wrobienia Srula w ojcostwo najsławniejszego krakowskiego Żyda…

A skoro już przy żydowskich lekarzach jesteśmy, to ten medyczny wątek odnajdziemy również studiując losy kolejnego bohatera tej opowieści - Jana Bażyńskiego (vel Hans von Baysen) herbu „Wiewiór pośród Hebanu” (patrz cz.2)

Postać ta zwróciła moją uwagę nie tylko egzotycznym herbem, lecz także przynależnością do tajemniczego bractwa zwanego Związkiem Jaszczurczym. Ta tajna i w założeniach bardzo szlachetna struktura z niewiadomych powodów dezaktywowała się w okolicach 1454 roku.

Bażyński brał także udział w założeniu Związku Pruskiego i przewodniczył jego Tajnej Radzie. Występował przeciw atakom legata papieskiego i wielkiego mistrza krzyżackiego w obronie "swego" Związku. Można powiedzieć, że człowiek ten był twarzą sił, które storpedowały polityczną misję Kapistrana polegającą na stworzeniu szerokiej kolacji antytureckiej.

10 lutego 1454 roku Kazimierz Jagiellończyk wziął ślub z Elżbietą Habsburżanką, a już dwa tygodnie później Bażyński stojąc na czele delegacji stanów pruskich przybył do Krakowa, aby prosić króla o inkorporację ziem państwa krzyżackiego. Tak na dobrą sprawę mleko rozlało się jeszcze przed królewskimi zaślubinami, bowiem powstanie przeciw Zakonowi Krzyżackiemu rozpoczęło się już 4 lutego. W tym dniu rozpoczął się atak na zamek krzyżacki w Toruniu, a 5 lutego 1454 r. Gdańszczanie zajęli Wielki Młyn i przygotowali artylerię oraz sprzęt szturmowy do ataku na krzyżacką twierdzę.

Nasza wikipedia twierdzi, że „tajna rada Związku Pruskiego rozważała zwrócenie się o pomoc i protekcję do króla Czech i Węgier, a miasta portowe skłonne były rozważyć poddanie się pod opiekę króla Danii. Przeważyło jednak zdanie członków byłego Związku Jaszczurczego, aby rozpocząć układy z Królestwem Polskim”.

Przyznacie, że pomysły tajnej rady były nieco odlotowe i moim zdaniem mające na celu wywarcie presji na Jagiellończyku. Świadczy o tym fakt, że już w dniu 5 grudnia 1453 roku w Wiedniu cesarz Fryderyk III Habsburg nie wysłuchawszy do końca skarg związkowców wydał wyrok potępiający Związek Pruski i nakazujący jego rozwiązanie, Cesarz nałożył na związek kary pieniężne, oraz wydał wyrok śmierci na 300 członków Związku. Ludzie ze Związku Jaszczurczego zwracając się ku Polsce wykazali się więc dużą pragmatyką i dbałością o los co najmniej kilkuset głów.

Tak oto Bażyński rozpoczął wojnę, która zniweczyła wysiłki papieża, cesarza i Kapistrana zmierzające do zawiązania wielkiej chrześcijańskiej koalicji antytureckiej.

Czy ten wielki zamęt mógł mieć związek z królewskimi negocjacjami z Żydami?

Nie, bo żaden znany mi historyk, takiej zależności się nie dogrzebał. Natomiast niektórzy z nich grzebią się w sprawach pozornie dużo mniej istotnych, ot takich chociażby jak Michalina Broda, która wydała nieosiągalną już książkę o lekarzach w państwie krzyżackim.

Na pocieszenie, w sieci można odnaleźć jej artykuł p.t. „Lekarze pochodzący spoza państwa zakonnego w Prusach w otoczeniu wielkich mistrzów krzyżackich w XIV i pierwszej połowie XV wieku”.

W nim z kolei możemy odszukać pewną zagmatwaną historię. Określam ją takim przymiotnikiem, bowiem konstruktorem akcji jest Jan Bażyński – wielki wróg Zakonu, członek dwóch wymierzonych w Krzyżaków organizacji, a także niedoszła zorganizowanego przez nich zamachu. Otóż okazuje się, że Nasz Jan-Hans współuczestniczył w organizacji podróży lekarza - Żyda Meyena do wielkiego mistrza zakonu Konrada von Erlichshausen w roku 1449:

„Należy bowiem zaznaczyć, że Konrad von Erlichshausen dowodnie zabiegał o lekarską pomoc Meyena na wyraźną prośbę Jan Bażyńskiego”. (s.27)

Ładne rzeczy – wielki mistrz zabiega o pomoc Żyda, ale tak naprawdę czyni to na sugestię największego wroga Zakonu – Jan Bażyńskiego!

To nie koniec zagadek - posłuchajmy jeszcze kolejnego fragmentu autorstwa p. Moniki, tym razem dotyczącego wcześniejszej wizyty Meyena z roku 1448:

"Spośród medyków pochodzenia obcego służących swoimi fachowymi poradami wielkim mistrzom warto również przywołać Żyda Meyena, który utrzymywał kontakty z Konradem von Erlichshausen. Nie ma wątpliwości, że specjalista ten wywodził się spoza zakonnego władztwa, gdyż mozaiści nie mogli osiedlać się w jego granicach. Wynikało to z polityki Krzyżaków: prowadząc działania o charakterze krucjatowym, nie tolerowali wyznawców innych religii w swoim państwie.

Ponadto pochodzenie Meyena jest poświadczone źródłowo. Zamieszkiwał on w sąsiedniej Polsce – w 1446 r. mieszkał w Poznaniu. (…). Zaopatrzony w ten list żelazny medyk mógł wjechać do państwa zakonnego i przebywać na jego terytorium do 14 lutego, czyli nieco ponad dwa miesiące, przy czym nie otrzymał zgody na prowadzenie badań lekarskich. Dlatego wydaje się, że wówczas Meyen jedynie przejeżdżał przez państwo zakonne, zmierzając z księstwa pomorskiego do rodzimego Poznania. Jednak, jak wynika z innych przekazów źródłowych traktujących o tym specjaliście, przed 17 VI 1448 r. Meyen zmienił miejsce zamieszkania. Tego dnia prokurator krzyżacki z Bytowa w piśmie do najwyższego dostojnika zakonu nadmienił o wykształconym Żydzie „Meigerze” osiadłym w Dybowie (Nowej Nieszawie). List ten jest istotny nie tylko ze względu na to, że precyzował ówczesne miejsce zamieszkania lekarza. Na jego postawie można również domniemywać o korzystaniu już w tym czasie z medycznej pomocy Meyena przez Konrada von Erlichshausen. W piśmie tym urzędnik krzyżacki z Bytowa informował mianowicie najwyższego dostojnika zakonu krzyżackiego, iż landwójt księstwa słupskiego Jarosław („Jerslaf ”) ekspediował rzeczonego lekarza wraz z rycerzem pomorskim Ludwikiem Massowem do stolicy państwa krzyżackiego. Autor pisma wyraził nadzieję, że okażą się oni pomocni wielkiemu mistrzowi. Chociaż prokurator krzyżacki nie wskazał, w jaki sposób mieliby się oni przysłużyć Konradowi von Erlichshausen, to w literaturze wysunięto przypuszczenie, że mogło chodzić o poradę medyczną”.

Ja tu pani Michalinie Brodzie życzliwie przerwę. Czuję, że ona doskonale zdaje sobie sprawę z tego jakie wygibasy odstawia, więc wszystko zwala na „przypuszczenia z literatury”. Oto żydowski medyk jedzie z listem żelaznym do wielkiego mistrza Zakonu, ale nie po to, aby leczyć, bo na to pozwolenia nie dostaje. Jedzie jak pijany w trupa, bo z Pomorza do Poznania ale przez Malbork, z biletem ważnym dwa miesiące, i ma się okazać „pomocny wielkiemu mistrzowi”, tyle że bez glejtu na leczenie, co literatura fachowa uznaje za przesłankę do zaliczenia tej misji jako medycznej. Drugą podróż lekarza aranżuje zaś nominalny wróg zakonu - Hans Bażyński.

Przepraszam, ale jak widzę takie naukowe farmazony, to mnie ponosi. Tym razem to poniesie mnie jak nigdy. Puszczam zatem wodze fantazji, a Wy się mocno trzymajcie foteli, z których w każdym momencie możecie się oczywiście katapultować.

Wyobraźmy sobie Żydów, którzy w krajach Europy Zachodniej tracą pozycję, przywileje i spotykają się z falą prześladowań. Kahały ślą ostrzegawcze listy i wzywają do największego stopnia mobilizacji. Oczy diaspory kierują się na wschód. Ich działania muszą wyprzedzić falę prześladowań, która za kilka lat dotrze aż na Śląsk. Ich oczy kierują się na Polskę. W 1447 roku pożar w Poznaniu i nieszczęśliwe „utlenienie” się przywilejów nadanych przez Kazimierza Wielkiego staje się pretekstem do rozpoczęcia negocjacji. Niestety te się przeciągają, a król Kazimierz Jagiellończyk odwleka decyzje. W 1448 roku z tegoż Poznania do stolicy Zakonu jadą dwaj posłańcy żydowscy zaopatrzeni w list żelazny. Nie jadą tam, aby leczyć, lecz po to by negocjować. Krzyżacy w edykcie wydanym jeszcze w 1310 r. postanowili, że Żydom, czarodziejom, czarnoksiężnikom i włóczęgom zakazuje się przebywania na terenie państwa zakonnego.

Krzyżacy mają już w tym czasie problemy ze Stanami Pruskimi, więc wysłańcy wiedzą jak rozgrywać tę partię. Tam gdzie wynegocjują lepsze warunki, tam trafią współbracia i pieniądze na ostateczną rozgrywkę między państwem zakonnym a Polską. Bażyński ze swym „genueńskim” herbem jest języczkiem u wagi – pójdzie za głosem tych, których negocjacje zabezpiecza.

W państwie krzyżackim sprawy także nabierają dynamiki. Z notki z niemieckiej Wikipedii wynika, że w 1448 roku Konrad von Erlichshausen doszedł do porozumienia z Polską (pokój w Rastenburgu). Niestety o tej ugodzie nie udało mi się uzyskać żadnych informacji (widocznie żaden polski historyk się jeszcze tematem nie zajął).

Ugodowa polityka Wielkiego Mistrza wobec Polski, zawęziła żydowskim negocjatorom pole manewru. Zresztą to konsyliacyjne nastawienie Zakonu urwało się wraz ze śmiercią Mistrza 7 listopada 1449 roku.

Jego miejsce zajął dużo bardziej konfrontacyjnie nastawiony bratanek Ludwig von Erlichshausen.

W związku raz na zawsze „usztywnionym” stanowiskiem Zakonu, jedyną nadzieją stał się polski król. Czy wielce nieprawdopodobnym jest, że żydowski przyjaciel króla (może bankier, a może lekarz) roztoczył przed młodym władcą możliwość pokonania odwiecznego wroga Polski i zagarnięcia portu pełnego bogactw - Gdańska (a niech tam! – nazwijmy go lokalnym Konstantynopolem). Kasa na wojnę z Zakonem za przywileje, tylko się pośpieszmy, bo przyjazd szalonego kaznodziei z Kapistranu, może we wszystkim przeszkodzić. Król przywileje podpisał i mimo perswazji Oleśnickiego i Kapistrana, trwał przy swym postanowieniu. Wybuchła wojna, którą na dobrą sprawę wywołali ludzie kierowani przez Bażyńskiego. Niestety po początkowych powodzeniach przyszła klęska pospolitego ruszenia pod Chojnicami. Niezadowolenie szlachty trzeba było ugasić nadaniem przywilejów i odebraniem tychże Żydom.

Wiszacy w powietrzu bunt poddanych, to jednak co innego, niż złość rozgoryczonych inwestorów, z którymi zawsze mógł ponegocjować królewski żydowski ulubieniec. Jakież to wielkie krzywdy wyrządzono diasporze:

„1. Żydzi mogą pożyczać jedynie na zastaw ręczny. (jedynie pod zastaw ruchomości)

2. Pożyczki Żydów na zastaw nieruchomości i skrypta dłużne są nieważne”.

3. Roszczenia Żydów przedawniają się po trzech latach.”

(Bałaban t.1, s. 52).

Rozgoryczonych inwestorów można było ułagodzić także nieco inaczej. Przewlekłość wojny sprawiła, że dwie strony prowadziły ją na astronomiczny kredyt. Krzyżacy, którzy tak bardzo wzbraniali się przed obecnością Żydów, magów i włóczęgów, nie mieli takich obiekcji wobec ewidentnych odstępców od prawdziwej wiary, czyli husytów. Poobsadzali nimi zamki, a ci swoje zaległości w żołdzie uczynili kartą przetargową i wystawiali kolejne twierdze krzyżackie na szalone licytacje. Jak wiemy z pierwszej części opowieści, husyci umieli poukładać swoje sprawy z diasporą, ale czy to miało jakikolwiek związek z negocjacjami o cenę zamków, albo o warunki kredytowe na ich wykup? Raczej nie, bowiem nie ma historyka, który by to choć zasugerował. Niuanse tych szalonych spekulacji są dla mojej prostej mózgownicy nie do ogarnięcia. Przeliczniki zaległego żołdu husyckiego nijak mi się nie zgadzają z ostateczną ceną wykupu, ale może ktoś z Was zaproponuje rozsądny wzór na wyliczenie tych roszczeń.

A tutaj jeszcze jeden zadziwiający fakt:

„W 1454, po przyłączeniu Gdańska do Polski, nastąpił napływ Żydów z Litwy i Korony. Kupcy żydowscy w Gdańsku obsługiwali handel zbożem polskiej szlachty, która znalazła w nich swoich faktorów i pośredników w transakcjach z niemieckim patrycjatem miasta”.

Podobne twierdzenia znajdziemy także u Ignacego Schipera w „Dziejach handlu żydowskiego na ziemiach polskich” (t. 1, s. 37).





Cóż mnie tak dziwi – jak to co, tu trwa wojna, a Żydzi ciągną do pogrążonych w konflikcie ale już polskich miast jak pszczoły do miodu. Nie straszne im wojenne działania. Mało tego „polska szlachta znajduje w nich swoich faktorów”, a „niemiecki patrycjat pośredników”. Czy Wam się w tym obrazku miłosiernej Hanzy i miłosiernego niemieckiego patrycjatu, wszystko zgadza? Jeśli nie, to pytajcie historyków. Może profesor Nowak ma wiarygodną teorię na ten temat…

My wróćmy do Kapistrana. Można rzec, że jego główna polityczna misja zakończyła się w Polsce klęską. Zdawał sobie sprawę, że w pogrążonej w wojnie Polsce nie znajdzie żadnego wsparcia dla antytureckiej krucjaty.

A kaznodzieja miał rację – już w 1456 roku imperium osmańskie ruszyło na podbój Europy. Pierwszym punktem złamania oporu chrześcijan miał się stać Belgrad. Oddajmy głos Babingerowi (PIW 1977):

„Dopiero gdy grzmot dział spod Belgradu doniósł się do Szegedynu, pośpieszyli baronowie ze swymi hufcami pod sztandary Jana Hunyadiego, w którym i tym razem pokładali wszyscy całą nadzieję. Poza tym nikt się na Zachodzie nie ruszył” (s.145)

Belgrad uchodził za stracony, papież Kalikst III wydał odpust zupełny dla jego obrońców, a wojska tureckie imponowały niezwykłym wręcz na owe czasy przygotowaniem kampanii – świetną aprowizacją, jakością sprzętu oblężniczego, ogromnymi kolubrynami i ilością amunicji.

„Hunyadi zebrał wprawdzie liczne, bo 60-tysięczne wojsko, ale to raczej tłum chłopów i ubogich mieszczan, którzy zbiegli się z różnych stron nie mając nic do stracenia, duchownych niższych święceń, braciszków klasztornych, mnichów bosych, członków różnych zakonów żebraczych, pustelników, żaków i awanturników wszelkiego autoramentu. W większości byli nie uzbrojeni, albo mieli tylko miecz, wielu jedynie kije, drągi lub proce. Nie widać było prawie wśród nich konnych. Nie brak było wszakże tej rzeszy odwagi, świętego zapału i żarliwości godnej krzyżowców, co w dużej mierze było zasługą płomiennych kazań Giovanniego di Capistrano, który przyłączył się do wyprawy…”. (Babinger, s.146)

Mało tego, że się przyłączył i prawił kazania. On tę bitwę i wojną wygrał. Jeśli chcecie się dowiedzieć ile może zdziałać jednostka, wobec bierności caego niemal świata, wobec świetnie zorganizowanego i liczniejszego wroga, to powinniście przeczytać książkę Fitzgeralda. Opis obrony Belgradu godny sienkiewiczowskiego opisu obrony Częstochowy. To dla nas także wspaniała lekcja tego, jak jedna niepozorna ale charyzmatyczna postać, może popsuć czyjeś ogromne i świetnie przygotowane plany.

Kto wie, czy dla diaspory nie była to lekcja, że tam, gdzie tylko można, należy w tryby społeczne montować bezpieczniki zwane "demokracją". Są one bowiem bardzo przydatne do redukowania napięć rodzących się z działań ludzi obdarzonych potężnymi charyzmatami.


............................................
Wto Mar 30, 2021 12:09 am


•  Administracja
•  Adults only
•  BORG Member
•  Cytrynka18
•  Moderatorzy
•  UnimatriX Squad
Odpowiedz z cytatem

Zobacz profil autoraWyślij prywatną wiadomośćWyślij email


Kabushi
Szarru-kin


Administrator
::: 6193 :::
STEAM_0:0:11060447
wiek: 40
2021.06.03 Przyczyny ekspansji Słowian we wczesnym średniowieczu. dr hab. Arkadiusz Sołtysiak. Wykład.



:::  Link do oryginalnej strony z filmem w serwisie YouTube  :::




............................................
Czw Cze 03, 2021 10:24 pm


•  Administracja
•  Adults only
•  BORG Member
•  Cytrynka18
•  Moderatorzy
•  UnimatriX Squad
Odpowiedz z cytatem

Zobacz profil autoraWyślij prywatną wiadomośćWyślij email


Kabushi
Szarru-kin


Administrator
::: 6193 :::
STEAM_0:0:11060447
wiek: 40
2022.06.03 Lucjus Domicjusz Aurelian - cesarz który przywrócił świat

Lucjusz Domicjusz Aurelian (łac. Lucius Domitius Aurelianus; ur. 9 września 214 w Mezji lub Sirmium, zm. jesienią 275 w okolicach Byzantion, obecnie Stambuł) :: LINK :: cesarz rzymski w latach 270–275. Był jednym z wybitniejszych władców drugiej połowy III wieku. Po długich latach wewnętrznych zamieszek, niepokojów i nieustannych rebelii, twardą ręką zaczął wyprowadzać cesarstwo z kryzysu.



:::  Link do oryginalnej strony z filmem w serwisie YouTube  :::




............................................
Pią Cze 03, 2022 10:19 pm


•  Administracja
•  Adults only
•  BORG Member
•  Cytrynka18
•  Moderatorzy
•  UnimatriX Squad
Odpowiedz z cytatem

Zobacz profil autoraWyślij prywatną wiadomośćWyślij email


Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Strona 2 z 2
Idź do strony Poprzedni  1, 2


 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach









Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Avalanche style by What Is Real © 2004